Nie ucichły jeszcze echa po zamieszaniu, jakie wywołałem wśród zespołów śpiewaczych a znowu namąciłem, chociaż tym razem w środowisku - bardziej wodnym.
Kiedy przedłużający
się brak opadów zaczął powodować schnięcie drzewek i krzewów w ogródku
jordanowskim powstającym z pieniędzy funduszu sołeckiego, trzeba było jakoś
temu zaradzić. Na nasadzenia wydaliśmy prawie tysiąc złotych (nie licząc
dziesiątek dniówek sprzętu i ludzi, którzy zasuwali społecznie przygotowując
plac, sadząc i siejąc). Idąc od lat utartą praktyką-podleliśmy je wodą jak
najbardziej gminną, wziętą z wodociągu. Przy okazji mogliśmy naprawić popsuty
zawór beczki samochodu strażackiego. Problem polegał na tym, iż w ten sposób zruszyliśmy
dziesięcioletni osad zatykający wiejskie rury, który następnie popłynął do kranów
i urządzeń mieszkańców. Ci, którzy mieli większego pecha z racji położenia
swoich domostw w pobliżu newralgicznego punktu, przez kilka dni łapali z kranów
coś, co przypominało kolorem i konsystencją czekoladę na gorąco. Oczywiście to
nie pierwszy taki przypadek. Od kilku lat jakikolwiek zwiększony pobór wody
powodował podobny skutek. Za każdym razem do gminy szli mieszkańcy, którym
tłumaczono, że to lata zaniedbań i zalecano niedotykanie się do hydrantów. Absurd
sięgał nawet tak daleko, że strażacy nie mogli skorzystać z wody, aby udrożnić
system odwadniający przy remizie.
Oczywiście dostało
się i mnie od mieszkańców, bo po jakie licho przejmowałem się drzewkami i czemu
przez 6 lat sołtysowania nie rozwiązałem problemu brudnej wody? Dostało mi się
również od wysokiego rangą urzędnika gminnego, bo wskutek mojej dywersji przez
trzy dni iluś pracowników płukało sieć w całej gminie, a wielkość strat zmarnowanej
wody zostanie podliczona i zapewne wówczas
mogę spodziewać się stosownego rachunku.
Zastanawiam
się, dlaczego nasz samorząd przez około 10 lat oszczędzał na wodzie i kosztach
pracowniczych nie płucząc ani razu sieci? Skoro okazało się to jednak wykonalne
w chwili gdy wspólnymi siłami uderzyli mieszkańcy i inne służby z sanepidem
włącznie, a rura była praktycznie już zatkana? Zastanawiam się, dlaczego przez ostatnie trzy
lata jak papuga powtarzałem ludziom wójtowe słowa, że takie płukanie to tylko półśrodek,
że aby prawidłowo oczyścić linię to trzeba płukać z napowietrzeniem (hydropneumatycznie),
że jeszcze trochę wytrzymajcie a taka akcja będzie przeprowadzona? Obawiam się,
że przez ten czas nikt nawet takiej próby nie podjął i nie zamierzał podjąć.
Słusznie więc
ludzie mają mi za złe, iż uprzykrzyłem im życie a być może ponieśli inne straty,
jestem jednak zadowolony, że niechcący udało się załatwić coś czego od wielu lat nie szło się doprosić.
Nie polecam tej
metody działania koleżankom i kolegiom sołtysom, bo jest bardzo bolesna, ale jakże
skuteczna.
Lubię to :)
OdpowiedzUsuńszkoda tylko, że akutat robiłam pranie białych rzeczy...wszystko nadaje się do wyrzucenia..
OdpowiedzUsuń