Swoje pierwsze publiczne teksty napisałem ponad 10 lat temu. Była wówczas ogromna presja do likwidacji małych wiejskich szkół. Z mapy placówek oświatowych gminy zniknęła wówczas szkoła w Maniach a podstawówka w Tuliłowie została przejęta przez stowarzyszenie.
Od tamtego czasu nauczycielom nie uwierało zbytnio i siedzieli
cicho. Nadejście „dobrej zmiany” i propaganda sukcesu gospodarczego wzbudziła wśród
licznych grup zawodowych budżetówki zwiększone
ambicje finansowe. Szczególnie, że odczuwalna poprawa płac objęła większość innych
gałęzi gospodarki narodowej. Z budżetówki jedynie ówczesny min. Macierewicz z własnej inicjatywy dorzucił
swoim podwładnym. Mundurowi z MSWiA wywalczyli podwyżki, głównie dzięki spektakularnej
akcji protestacyjnej policjantów (tzw. psia grypa). Kwestią czasu było i pozostaje
to, że w kolejce czeka m/innymi służba zdrowia, oświata oraz administracja
niższych szczebli.
Istotą sporów zbiorowych w tym strajku, jest ich
powszechność i uciążliwość dla społeczeństwa, pracodawcy albo prawodawcy. To taka cywilizowana i co najważniejsze prawem
dopuszczalna forma terroru społecznego. Nie bez powodu władze związkowe
nauczycieli wybrały okres przedwyborczy oraz czas egzaminów. Termin pozornie
doskonały, bo widmo nieprzeprowadzenie egzaminów i klasyfikacji uczniów musi wstrząsnąć
władzą, ale i nietrafiony. Ktoś nie przewidział, że nauczyciel pomimo, iż wielu
maluje go jako potwora bez serca i duszy, nie pozwoli skrzywdzić dzieci, nad
których rozwojem lata pracował. I nawet za cenę wyłożenia akcji protestacyjnej
umożliwi przeprowadzenie egzaminów, w tym matur. Do strajku doszło, a
kilkakrotne próby rozwiązania sporu spełzły na niczym. Szefostwo związków
zawodowych (poza Solidarnością, która podpisała porozumienia) nie godzą się na
połowiczne rozwiązania i nie ma co się im dziwić. wszak chodzi o zachowanie
twarzy i potwierdzenie swojej przydatności w oczach członków. Rząd oczywiście będzie
brał na przetrzymanie obrzydzając stan nauczycielski społeczeństwu z nadzieją,
że wkurzeni rodzice pogonią belfrów do roboty. Pójście na głębsze ustępstwa nie
opłaci się rządzącym, bo to żaden elektorat a jedynie rozzuchwali inne grupy
sfery budżetowej do wyciągania ręki po kasę.
Osobiście popieram żądania pracowników oświaty w zakresie
płacy (początkowo o 1000 zł później o 30%), ale nie bardzo mogę zrozumieć
istoty pozostałych postulatów, których pełnej (rozwiniętej) treści nie mogę
znaleźć nawet na stronach ZNP czy FZZ. Jest tam mowa o większych nakładach na
oświatę z budżetu, zmianie oceny pracy nauczycieli, zmianie ścieżki awansu i dymisji
minister Anny Zalewskiej.
Podniesienie pensji byłoby samym w sobie zwiększeniem nakładów
na oświatę więc, ten postulat jest bezpostaciowy. Zmiany oceny pracy i ścieżki awansu
zawodowego owszem, ale jakie? Myślę, że większość zainteresowanych nauczycieli
nie wie, na czym miałyby one polegać. No i dymisja minister Zalewskiej jest postulatem
z księżyca, bo wiadomo, że PIS swoich ministrów nie dymisjonuje pod
jakimkolwiek naciskiem. Może to zrobić pięć minut później, ale nigdy pod presją.
Czytając te pozapłacowe postulaty i widząc siłę z jaką są akcentowane, trudno oprzeć
się wrażeniu, że stanowią one jedynie dodatek wizerunkowy, by nie wyglądało na
to, że o kasę jeno chodzi. Jakby wicepremier Szydło krzyknęła: "-Macie te 30% podwyżki
i kropka!", to prawdopodobnie nikt by się o pozostałe punkty nawet nie zająknął.
Tymczasem nasza szkoła jest w fatalnym stanie organizacyjnym
i systemowym, czego raczej nie dostrzegają związki zawodowe. Bynajmniej nie
chodzi tu o to, czy gimnazja były dobre czy złe, chodzi właśnie o system
oceniania i awansowania nauczycieli. Jest on dziurawy, jak stare rzeszoto przez
które do zawodu nauczycielskiego wpadają miernoty. W czasach ogromnego
bezrobocia, gdzie samorząd był jednym z głównych pracodawców, szkoły zapełniły się
takimi osobami, jednak ten stan równoważyli świetnie przygotowani pedagodzy z powołania. Obecnie, kiedy rynek
pracy oferuje tym zdolnym i młodym nauczycielom dużo lepsze warunki pracy i
płacy, należy liczyć się z ich odpływem, a wówczas pozostaną nam pedagodzy w
wieku przedemerytalnym i ci, o których się mówi, że im szkoła życie uratowała,
bo na powszechnym rynku pracy by przepadli.
W ten sposób mamy stosunkowo słabo doceniane finansowo grona
pedagogiczne, z liczną grupą nieczujących potrzeby doskonalenia zawodowego i nie
pałających zapałem do twórczej pracy z uczniem. Pal licho, jeśli taki przypadkowy
nauczyciel nie odkryje w dziecku takiego czy innego talentu. Problem - kiedy
taki tłumok kiełkujący talent zadepcze, bo dzieciak wychodzi poza program i do właściwych wyników dochodzi swoimi metodami, bo nie mieści się w rygory
takiej czy innej formułki. Kiedy
rozmawia się z trenerami szkolącymi między innymi nauczycieli, prawie każdy
wskazuje, że są oni najtrudniejszą grupą, z jakimi zdarza się im pracować. Notorycznie
spóźniają się i opuszczają zajęcia, nie słuchają, nie potrafią pracować w
grupie. W zasadzie zależy im nie na wiedzy i umiejętnościach a tylko na
kolejnym zaświadczeniu, które będą mogli wpiąć do teczki awansu zawodowego.
Nie tylko kadrami jednak szkoła stoi. Dużo do powiedzenia w
sprawie oświaty mieliby samorządowcy – szczególnie, gdyby związki zawodowe porozumiały
się z nimi i włączyły ich do całej batalii o lepszą szkołę. Trudno jest zarządzać siecią szkół, gdzie kto
inny daje pieniądze na ich utrzymanie (z reguły są to kwoty zaniżonej subwencji),
a kto inny stawia wymagania merytoryczne.
Nie ma idealnego systemu oświatowego. Potrzebujemy
nauczycieli dobrze wynagradzanych, ale i mechanizmów pozwalających utrzymać się
w tym prestiżowym gronie jedynie oddanym misji, otwartym na wiedzę i innowacje oraz
miłującym ten zawód wychowawcom. Pisząc to, przychodzi mi na myśl wzór
nauczyciela, jakim była dla nas pani Gałecka – zwana potocznie Babcią, która w
międzyrzeckiej zawodówce uczyła matematyki mnie oraz setki innych młodzieńców
przed i po moim roczniku. U Niej nie było złego ucznia i nawet matołowi, który
tabliczki mnożenia pojąć nie mógł w kółko powtarzała: „-Spróbuj jeszcze zrobić to
zadanie, dasz radę, ty jeszcze pójdziesz do technikum i zdasz maturę” i często
to się sprawdzało, czego piszący te słowa jest dobitnym przykładem.